Poznański Łazarz 1967-1969 w fotografii

Jan Kurek


Gdy wiosną 1965 roku wraz z żoną i synkiem zamieszkałem w bloku spółdzielni "Radiowiec" na rogu ówczesnej ulicy Rutkowskiego i Lodowej znalazłem się niespodziewanie na skrzyżowaniu różnych światów i kultur, można powiedzieć, na jakichś mini - Kresach. Ruszając ze swego domu sto metrów na zachód wchodziłem w miasto, z jego ruchem, tramwajami, hałasem, znajdowałem się wśród modnie ubranych przechodniów. O sto metrów na południe zaczynała się wieś - ogromna, wielusetmetrowa łąka ulicy Hetmańskiej, otoczona ciszą i zielenią ogródków działkowych i sadami wokół małych domków, które były tam, gdzie dziś puszą się dumnie wieżowce Osiedla Hetmańskiego. Na północ, też o sto metrów, był rynek Łazarski, miejsce spotkania świata miasta i wsi. Łączył on dwa strumienie ludzi - tych normalnych, którzy napływali z dalszych kwartałów dzielnicy, aby taniej niż w sklepach zrobić codzienne domowe zakupy - i tych nieco innych, przybywających z południa, którzy na wszelkiego typu wozach i wózkach dostarczali potrzebne towary.

W takich miejscach, jak moja okolica, zawsze powstaje swego rodzaju tygiel, który rodzi typy ciekawe i niepowtarzalne. Chodząc na spacery z synem codziennie widziałem jakieś scenki, twarze, sytuacje, które były warte tego, aby je utrwalić w pamięci, nie dopuścić do tego, aby bezpowrotnie przepadły. Zacząłem zabierać z sobą aparat fotograficzny i robić zdjęcia, nie mając zamiaru ich publikacji. W tamtych czasach takie zajęcie dawało poczucie wolności, tak bardzo potrzebne nam wszystkim. Zdjęć przybywało, zebrało się ich kilkaset. Ponieważ były robione raczej na marginesie fotografii rodzinnej i traktowałem je trochę po macoszemu, przeleżały wiele lat w postaci negatywów. Kiedy kupiłem komputer i skaner wiele z nich ujrzałem po raz pierwszy.

Gdy później oglądałem dokładniej to, co sfotografowałem, zobaczyłem wyraźnie, że trzymałem się dość ściśle tych trzech kierunków, o których napisałem na początku. W tym materiale one się wyraźnie wyodrębniają - inne postaci zaludniają miasto, inne wieś, a jeszcze inne rynek. I choć dzieci, widoczne na tych zdjęciach to dziś osoby pod sześćdziesiątkę, zastanawiam się, czy to wszystko minęło bezpowrotnie. W ciągu ostatnich miesięcy wiele kilometrów przeszedłem bocznymi ulicami mojej dzielnicy, szukając dawnych klimatów miejsc i dawnych typów ludzkich. Coraz trudniej je znaleźć, miasto zalewa nasz "Kresowy" Łazarz. Ale choć ginie materia, zamiast trawy ziemię pokrywa beton, nie ma już w okolicy oraczy, kosiarzy i pasterzy, to przecież jakiś duch, specyfika tego miejsca przetrwała. Myślę, że o źródeł łazarskiej odrębności leży właśnie ta kresowość, mieszany wielokrotnie przez historię i postęp charakter tej części poznańskiej zbiorowości. A cząstką jej czuję się i ja, przybysz, daleko stąd urodzony i wychowany, który ostatecznie swoje miejsce znalazł właśnie w tej niewielkiej dzielnicy, pozbawionej dużych fabryk, dzieł sztuki i architektury, ale obfitującej w bliskich mi ludzi. Znam ich i oni mnie znają.